21 września 2023
Polska opinia publiczna otrzymała w ostatnich tygodniach przyspieszoną lekcję Realpolitik. Dodać się chce: i bardzo dobrze. Sęk w tym, by wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski, a nie zachowywać się jak zdradzona panna.
Kijów wygrywa partię
„Mówiliśmy!” – triumfują tak zwani realiści, czyli ci, dla których wojna rosyjsko-ukraińska była „nie naszą wojną”, a drażnienie Rosji było wbrew polskim interesom. Warto zapytać: a co mówili? Bo, oprócz podobnych im zapaleńców z drugiej strony, snujących wizję jakiejś polsko-ukraińskiej konfederacji, a co najmniej wspólnoty gospodarczej, nikt nie twierdził, że sprzeczne interesy i punkty zapalne w relacjach między Polską a Ukrainą nie istnieją. Naiwnością było przekonanie, że walcząca Ukraina sama z siebie z tych obszarów, gdzie istnieją sprzeczności, ustąpi.
Owszem, mogłaby ustąpić, gdyby dla swoich postulatów nie zbudowała poparcia. I, co jest jeszcze jednym powodem do wstydu dla polskiej dyplomacji i polskiej polityki zagranicznej, udało się jej to w sposób mistrzowski. Tak, przy poparciu Berlina, którego jednym z dogmatów jest niedopuszczenie do osiągnięcia przez Polskę pozycji silnego lidera regionu (inna kwestia, że ani nam, ani Niemcom to nie grozi…) – a który obecnie ma interes w osłabianiu niechętnego Niemcom rządu w Warszawie. I tak, przy poparciu Komisji Europejskiej, która z jednej strony na rząd w Warszawie patrzy tak, jak Berlin, a która, zdominowana przez liderów „starej Unii” nie będzie wzmacniać ani politycznie, ani gospodarczo krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Ukraina, prowadzona przez Niemcy, z co najmniej życzliwą neutralnością USA, dobrze rozegrała swoją partię.
Mniej łez, więcej wyrachowania
Polska dostała solidną lekcję. Także tego, że państwa i ludzie mają wspólne jedynie to, że miewają interesy – wspólne albo rozbieżne – z partnerami. Nie żywią wdzięczności, sympatii, nienawiści, pogardy, chociaż ich obywatele mogą być takimi emocjami targani. Patrząc na trzeźwo, z Ukrainą mamy więcej obszarów potencjalnej konkurencji, niż obszarów potencjalnego współdziałania czy neutralnych. Zwłaszcza w sferze gospodarki. Zaryzykuję twierdzenie, że więcej, niż w przypadku Niemiec, z którymi jesteśmy niemal na etapie zimnowojennych stosunków.
Rząd zrobił słusznie, utrzymując embargo na produkty rolne. Pytanie, czy ma jakiś plan, a raczej czy ma opracowane warianty działań na wypadek różnego rozwoju sytuacji. Na przykład prawdziwej handlowej wojny z Ukrainą czy ostrej reakcji Brukseli. O tym, że Komisja Europejska jest wroga Polsce, a Kijów niewdzięczny, usłyszeliśmy wystarczająco dużo. Kluczem są działania, a nie płaczliwe opowieści polityków.
Czy nadal będziemy wspierać militarnie Ukrainę? Owszem, będziemy. I nie dlatego, że tak chce Wielki Brat, reprezentowany przez Wielkiego Ambasadora, ale z tego powodu, że osłabienie Rosji – polityczne i militarne – leży w naszym interesie. I uderzające w polskich rolników, ośmieszające polskich ukrainofili posunięcia Kijowa tego nie mogą zmienić. Wspierajmy jednak z czystego wyrachowania i ze zdrowego rozsądku, a nie z powodu dziecinnych emocji.
Marcin Rosołowski
Rada Fundacji Instytut Staszica
Foto: Tiia Monto, CC BY-SA 3.0; wikipedia.org