top of page

Czy Polska ma szanse na przejęcie japońskich inwestycji na Węgrzech?

18 sierpnia 2022

Otwarcie przez premiera Morawieckiego jednej z największych i najnowocześniejszych fabryk pomp ciepła japońskiego giganta technologicznego Daikin Industries może stać się zapowiedzią pewnego bardzo korzystnego trendu. Jego istotą mogłoby być „zmonopolizowanie” przez Polskę napływu nowych japońskich inwestycji w regionie EŚW, a dodatkowym elementem – przenoszenie działających już firm z Węgier. Zarówno wspomniana inwestycja jak i ostatnie przeniesienie centrali Toyoty z Budapesztu do Warszawy mogą to potwierdzać.

Japońskie inwestycje nad Wisłą – 5 mld euro

Jego realizację potencjalnie ułatwia podpisana niedawno umowa o partnerstwie strategicznym obejmująca m.in. obszary infrastruktury, energetyki i branży motoryzacyjnej.  Bez wątpienia napaść rosyjska na Ukrainę będzie też wzmacniała antyrosyjskie resentymenty między naszymi narodami, posiadającymi wiekową tradycję wojowania z Rosją, co naturalnie będzie stwarzało sprzyjająca okoliczność do pogłębienia również relacji gospodarczych. Prorosyjska de facto polityka Węgier powinna zaś przyczyniać się do rozluźnienia więzów tego kraju z Japonią. To dla nas szansa. Ale, aby została ona w pełni wykorzystana, potrzebne są dalsze systemowe działania naszej dyplomacji, bowiem, wbrew pozorom, nie będzie to zadanie łatwe.

Patrząc na stan obecny, inwestycje japońskie w Polsce wyglądają bardzo przyzwoicie i teoretycznie nie powinniśmy narzekać, bowiem przyciągnęliśmy ich najwięcej w regionie. Ale w przeliczeniu  na jednego mieszkańca per capita ustępujemy nie tylko Czechom, ale również interesującym nas szczególnie w dzisiejszych rozważaniach, Węgrom. Jak podaje dr Tomasz Olejniczak, współautor badania „Japońskie zakłady produkcyjne w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej”, zrealizowanego przy wsparciu Narodowego Centrum Nauki, w Polsce działają 264 japońskie przedsiębiorstwa, które zatrudniają ok 40 tys. pracowników. Na drugim miejscu są Czechy – 248 z ok. 35 tys. pracowników. Następnie Węgry – 132 wraz z ok. 30 tys. pracowników, a listę badanych krajów z Europy Środkowej zamyka Słowacja, gdzie funkcjonują 33 firmy z Japonii, zatrudniające ok 10 tys. pracowników. Kapitałowo wygląda to następująco: ok. 5 mld euro zainwestowano dotychczas w Polsce, 4 mld euro w Czechach, 1,5 mld euro na Węgrzech i 0,5 mld euro na Słowacji.

Dlaczego tak się stało? Decyzja o wyborze inwestycji jest zawsze złożona, wpływa na nią wiele czynników, z kosztowymi na czele. Ale, zwłaszcza w sytuacji, kiedy różnice kosztowe są minimalne, decyduje human factor, czyli jakość i warunki życia dla przyjezdnej kadry zarządzającej. To bowiem, w jakim miejscu kluczowy pracownik będzie pracował i funkcjonował (klimat, architektura, jedzenie, angielskojęzyczna edukacja, infrastruktura, bezpieczeństwo etc.), ma niemałe znacznie dla jego wydajności pracy. W miejscu, gdzie „chce się żyć”, po prostu pracuje się wydajniej. I choć konkurencja w tych obszarach, z Węgrami i ich stolicą na czele, była w przeszłości bardzo trudna, mam wrażenie, że zyskujemy coraz więcej atutów, które, jeśli nie przeważą, to mogą zrównoważyć nasze potencjały. Polskie miasta, z Warszawą na czele, znacznie poprawiły swój wygląd, szeroko rozumianą infrastrukturę kulturową i transportową oraz swoje bezpieczeństwo. Dlatego tym łatwiej powinniśmy przyciągać japońskie inwestycje, zwłaszcza w sytuacji, kiedy strategiczne czynniki zaczynają odgrywać większą rolę. Chcąc nie chcąc, polityczne wybory Węgrów po napaści Rosji na Ukrainę pozycjonują ich jako przyjaciół wrogów Japonii i taka sytuacja nie wytwarza atmosfery wzajemnego zaufania. W moim odczuciu będzie to rzutować na przyszłe wybory inwestycyjne. Zwłaszcza, że zdaje się, w tym obszarze będziemy mogli liczyć na „litlle help from our common friends”…


Jak wyglądają japońskie inwestycje na Węgrzech?

Ale, być może, „co się stało, to się może odstać”. Okazuje się bowiem, iż dla Polski otwiera się również pewne okno, jeśli chodzi o przeszłe inwestycje. Wspomniane przenosiny centrali Toyoty z Budapesztu do Warszawy są tego symbolem. Rzućmy zatem okiem na zasoby japońskiego biznesu na Węgrzech i zastanówmy się, jaki wymiar makroekonomiczny mogłoby mieć przeniesienie przynajmniej części z nich 400 km na północ. Tak jak wspomniałem powyżej, gra szłaby tu o ponad 30 tysięcy miejsc pracy, w dodatku dość zautomatyzowanej i wpisującej się częściowo w perspektywę Przemysłu 4.0 (50% miejsc pracy dotyczy przemysłu, przede wszystkim motoryzacyjnego), dlatego warto ją podjąć. Przyjrzyjmy się przede wszystkim największym japońskim firmom.

Zacząć muszę od prawdziwej perły w koronie, czyli fabryki Suzuki w Esztergom, jednej z najstarszych inwestycji japońskich na Węgrzech, bo sięgającej 1991 roku. Sam zresztą dość dobrze pamiętam tę inwestycje, gdyż kiedy ruszyła, premier Bielecki z KLD zapowiadał, że w Polsce powstanie podobna fabryka koncernu Mitsubishi. Mój ojciec wówczas powiedział, iż jeśli tak się stanie, to kupimy Mitsubishi, czym nie omieszkałem się pochwalić następnego dnia kolegom w szkole – rzecz jasna w formule, że już za chwilę, już za moment japońska bestia będzie stała przed moim domem… Nigdy nie stanęła, co było wówczas dla mnie powodem smutku i zawstydzenia z czczych przechwałek, ale i pewnej nauki na przyszłość, aby z dużym dystansem traktować wszelkie słowa „gdańskich liberałów”. Ale, wracając do głównego wątku, obecny zakład Suzuki to prawdziwy konkret biznesowy. Zatrudnia blisko 10 tys. pracowników, produkuje ok. 200 tys. samochodów (modele Vitara i  SX4 S – Cross) i osiąga przychody bliskie 2 mld euro.

Naturalnie wokół fabryki, będącej również integratorem setek części, powstało wiele większych (+1 tys. pracowników) bądź mniejszych (100-300) japońskich firm je produkujących. Do największych z nich należą:

– Denso, produkujące części samochodowe m.in. pompy wtryskowe dla oleju napędowego; zakład w Szekesfehervar zatrudnia ok. 3 tys. osób;

– Ibiden, który jest producentem elementów mechanicznych. Specjalizuje się w filtrach cząstek stałych, silnikach, materiałach uszczelniających i funkcjonalnych dla motoryzacji. Posiada pięć fabryk i jedno Centrum Techniczne, gdzie w sumie pracuje 2850 pracowników;

– Bridgestone w Tatabani, gdzie powstaje 8 tys. opon dziennie dzięki pracy ok. 1300 pracowników.

Przechodząc do firm średnich warto wspomnieć m.in. o: Toray Industries  (produkcja płyt, arkuszy, rur i profili z tworzyw sztucznych przede wszystkim włókna węglowego), TS Tech (firma produkująca fotele i elementy wyposażenia wnętrz dla motoryzacji), NHK Spring (produkcja amortyzatorów i stabilizatorów), NIDEC (produkcja pomp chłodzenia oleju i wody do silników samochodowych i skrzyń biegów), GS Yuasa (produkcja sprzętu elektrycznego i elektronicznego do pojazdów mechanicznych).

Drugim poważnym sektorem, notabene częściowo powiązanym z przemysłem samochodowym i posiadającym fabryki na Węgrzech (np. Alpine – elektronika do samochodów) jest sektor sprzedażowy. Sprzedaż, co ważne, z centralami na EŚW odpowiedzialnymi za promocję, rozliczenia księgowe etc., posiadają m.in. producenci wyrobów fotograficznych, maszyn biurowych, instrumentów (Minolta Węgry, Fujifilm, Hitachi, Nikon, Canon, Omron) oraz producenci elektroniki rozrywkowej (Yamaha, Aikawa, Clarion, TDK).

Trzecim ważnym sektorem jest FMCG. Warto tu wspomnieć przede wszystkim o koncernie Nissin Foods, który na Węgrzech ulokował fabrykę i centralę popularnych również w Polsce japońskich „nudli”. Inne inwestycje maja bardziej lokalny charakter, z małym potencjałem „przeprowadzki” jak np. przejęcie popularnego browaru Dreher przez firmę Asahi. Potencjał „przeprowadzkowy” firm z sektorów sales and FMCG jest nieco inny, inna też byłaby skala korzyści (m.in. liczba pracowników etc), ale też nie należy jej lekceważyć.


Błąd Orbana szansą dla Polski

Bez wątpienia pozyskanie węgierskiego przemysłu motoryzacyjnego z Suzuki na czele powinno mieć priorytet. Nie będzie to łatwą sprawą, z wielu względów, o czym zaraz,  dlatego istnieje pilna potrzeba rozpoczęcia systemowej pracy, wyznaczającej mapę drogową pożądanych działań.  A nie będzie to łatwe, bo długich lat owocnej współpracy węgiersko-japońskiej nie da się przeciąć (nawet mieczem samurajskim) jednego dnia. Decyzji strategicznych, jakim jest przeniesienie fabryk, duży biznes stara się nie podejmować pod wpływem chwili, ale też nie jest tak, iż dobre i wieloletnie relacje, jak to między ludźmi, czasami nie pękają w sytuacjach trudnych. Faktyczne zaśwspieranie państwa wrogiego, które rozpoczęło barbarzyńską i napastniczą wojnę wobec państwa przyjaznego, do takiej trudnej sytuacji należy. „Przyjaciel mojego wroga nie może być moim przyjacielem”, mówi stare porzekadło i jest w tym zawarta istota rzeczy. Cała reszta to mniej lub bardziej szczegółowa kalkulacja ekonomiczna (o której precyzji niestety w najbliższym czasie będzie jeszcze trudniej mówić i co, również niestety, należy traktować w kategoriach SWOT-skich jako Threads). I choć Suzuki jest liderem sprzedaży na Węgrzech w produkowanych segmentach aut, jest oczywiste, że jedyna fabryka tej firmy w UE produkuje na europejski rynek, w tym polski, czterokrotnie większy od węgierskiego. Dodatkowo, mam wrażenie, iż nad Węgrami zbierają się czarne chmury. Radykalizacja wojny na Ukrainie, może wkrótce spowodować odcięcie dostaw z gazo- i ropociągu, biegnących przez terytorium Ukrainy. Dodatkowo Węgry mają coraz gorszą prasę (finansową) – np. ostatnio USA wypowiedziały im umowę dotyczącą kwestii wzajemnego opodatkowania inwestycji.

Jeśli zaś chodzi o czysto techniczną stronę potencjalnych „przeprowadzek” japońskich firm z sektora motoryzacyjnego, warto mieć świadomość, że sercem każdej fabryki są maszyny, które można przecież stosunkowo łatwo przewieźć. Wszystkie inne elementy, od czynnika ludzkiego poprzez łańcuchy dostaw po zaplecze materialne, są wtórne. I nasza, tj. rządu polskiego w tym głowa, aby taką „przeprowadzkę” zabezpieczyć, również finansowo. Niech wspomniane we wstępie przenosiny EŚW centrali Toyoty, oczywiście mające nieco inny niż fabryczny wymiar, do Warszawy, będą impulsem dla zainteresowanych stron, by iść krok dalej.

Kończąc, nie można nie wspomnieć o relacjach polsko-węgierskich. One są historycznie dobrze umocowane, pogłębiły się w ostatnich latach, m.in. dzięki współpracy na forum UE, a wielu Polaków ma też rodzaj osobistego sentymentu do tego pięknego i przyjaznego nam kraju (w tym autor tego felietonu, który jako dziecko mieszkał tam blisko dwa lata). Nie ulega wątpliwości, że m.in. takie potencjalne biznesowe „wrogie przejęcia” ich nie poprawią. Ale być może taki rodzaj „braterskiego napomnienia” będzie pomocny w przekonaniu bratanków, że kurs, jaki ostatnio obrali, de facto kurs wsparcia rosyjskiej despocji, długofalowo nie będzie korzystny dla interesów narodowych naszych krajów ani nie wzmocni Europy jako przestrzeni pokoju, prosperity i solidarności. Rosja bowiem po raz kolejny pokazała swoją turańską twarz, której istotę najlepiej moim zdaniem wyraził prof. Feliks Koneczny słowami: „Jeśli Rosja nie napada na innych, zaczyna gnić od środka”.

Wydaje się, iż Wiktor Orban zbyt szybko zapomniał choćby o 1956 roku, jak i o tym, że niemały udział w węgierskim prosperity ostatniego 30-lecia miały inwestycje nie rosyjskie, a japońskie. Ale też południowo-koreańskie, brytyjskie, amerykańskie – o nich, jak i potencjalnych szansach ich przeprowadzki do Polski, spróbuję napisać w kolejnej analizie.


dr Piotr Balcerowski

Wiceprezes Instytutu Staszica


Foto: wikipedia.org/Misogi

bottom of page