top of page

Szkolne igrzyska – pisowski model wiecznie żywy

25 stycznia 2024

Czy największą bolączką polskiego systemu edukacji są głodowe wynagrodzenia nauczycieli, wskutek czego w publicznym szkolnictwie zostają na dłużej albo pasjonaci, albo nieudacznicy? Czy też może jest nim stała, wraz ze zmianą każdego ministra, rewolucja w systemie programowym? Okazuje się, że nie. Jest nim (wedle obecnego szefostwa MEN) fakt zadawania uczniom prac domowych i „przeładowana podstawa programowa”.


Trzydzieści pięć lat nieudanych reform


Obwieszczenie, iż już od kwietnia (czyli w połowie semestru, bo po co czekać na nowy rok szkolny?) nauczyciele nie będą mogli wymagać od uczniów prac domowych jest bardzo złym prognostykiem podejścia obecnego rządu do wielce zabagnionej kwestii edukacji. Nie trzeba być doktorem habilitowanym nauk pedagogicznych by zdawać sobie sprawę, że ewentualna rezygnacja z ćwiczeń w domu wymaga kompletnej przebudowy programu i zmiany podejścia do ucznia. Tymczasem MEN wyjmuje z gmachu – i tak grożącego zawaleniem – fragment ściany ciesząc się, że będzie więcej powietrza. A że ten gmach wtedy szybciej runie…? Cóż, kłania się myślenie o państwie w perspektywie czteroletniej kadencji parlamentu.


Sama sucha kronika eksperymentów i zmian w polskiej edukacji po roku 1989 zajęłaby setki stron. Większość z tych eksperymentów była nieudana. Przypomnijmy darmowy podręcznik z czasów rządów KO-PSL, przypomnijmy natrętną ideologizację ostatnich lat czy, sięgając jeszcze dalej, eksperyment z gimnazjami. Niestety, wielu ministrów edukacji chciało przejść do historii jako genialni reformatorzy. Skutki widoczne są do dzisiaj.


Koniunktura dla prywatnej edukacji


Hasło „odchudzenia podstawy programowej” jest hasłem, które nic konkretnego nie oznacza. Zamiast odchudzenia może warto byłoby ją po prostu urealnić? Dostosować do zmieniającego się świata? To oczywiście trudniejsze zadanie od prostego cięcia materiału. I ewentualna rezygnacja z prac domowych powinna być finałem przebudowy programu, a nie pierwszym ruchem. Inaczej przypomina to wybór mebli do domu przed zaprojektowaniem pomieszczeń.


Co najmniej od 10-15 lat mamy do czynienia ze zjawiskiem dualizmu w systemie edukacji. Coraz większą popularnością, zwłaszcza w większych miastach, cieszą się szkoły społeczne i prywatne. Naszą klasę średnią stać na posyłanie tam swoich pociech, które mogą liczyć na zajęcia dodatkowe i – co najważniejsze – na godziwie opłacaną fachową kadrę nauczycielską. Rodzice płacą za takie szkoły nie po to, by dziecko spędzało tam czas lekko, łatwo i przyjemnie (choć odpowiednia atmosfera także jest bardzo ważna), ale aby zdobywało wiedzę, która pozwoli mu dostać się na odpowiednie studia i budować karierę zawodową w przyszłości. Jeśli szkoła publiczna będzie skupiać się na tym, by kształcić w sposób absolutnie minimalistyczny, to szkoły niepubliczne będą przeżywać jeszcze większe oblężenie. W rezultacie będziemy mieli, niczym sto lat temu, dwa systemy kształcenia: lepszy dla tych zamożniejszych i gorszy dla tych, których na opłacanie edukacji pociech nie stać. Słowem, zaprzeczenie szczytnych haseł o wyrównywaniu szans.

Co znamienne, decyzja w sprawie prac domowych została ogłoszona bez nawet pozorowanych konsultacji z organizacjami nauczycielskimi. Osoby, które zarzucały PiS-owi, że podejmuje decyzje nie oglądając się na zdanie nauczycieli, wchodzą niestety w pisowskie buty. Nie jest to dobra perspektywa dla polskiej szkoły, która potrzebuje uporządkowania, dofinansowania i ochrony przed nachalną, polityczną ideologizacją.


Radosław Konieczny


Foto: pixabay.com

bottom of page