top of page

Edukacja na równi pochyłej

26 maja 2023

Czy ktoś lubi PiS, czy nie, musi przyznać, że ostatnie lata przyniosły wyraźny wzrost zamożności Polaków. Dla zwolenników władzy będzie to efekt działań rządu, dla przeciwników dowód tego, że mimo jego działań Polacy potrafią zarabiać i co nieco odłożyć. A wraz ze wzrostem zamożności, przede wszystkim w dużych miastach (ale nie tylko) zaczął się run na prywatne szkoły.

Można szydzić, że to nowobogacki snobizm, wytykać, że za pieniądze wiedzy się nie kupi. Ale jednak warto zastanowić się, czemu coraz więcej z nas woli wydać nawet kilka tysięcy miesięcznie na edukację dziecka, niż na ratę leasingową za nowe porsche.

W rankingu szkół podstawowych z lutego bieżącego roku, opublikowanym na stronie WaszaEdukacja.pl, najlepsze lokaty zajęły szkoły niepubliczne. Dopiero na siódmym miejscu wylądowała najlepsza podstawówka publiczna – za sześcioma niepublicznymi szkołami warszawskimi. I nie jest to ranking snobizmu rodziców – stworzono go bowiem na podstawie wyników egzaminu ósmoklasisty oraz osiągnięć z olimpiad przedmiotowych.

Dla przedstawiciela klasy średniej z dużego miasta wydatek na szkołę niepubliczną nie jest wydatkiem rujnującym domowy budżet. Jest natomiast inwestycją w przyszłość dziecka. A czasami koniecznością, gdy publiczne szkoły z rejonu zamieszkania mogą zaoferować nie tylko przeciętną edukacją, lecz i towarzystwo dla pociechy znacznie poniżej przeciętnej.

W Warszawie dobre prywatne szkoły dbają o poziom uczniów. Mogą zresztą grymasić, bowiem, mówiąc handlowo, popyt przewyższa podaż. Rodzice płacą, ale nie płaczą, tylko kalkulują. W cenie jest bowiem zwykle nie tylko edukacja według programu szkolnego, lecz i zajęcia, za które musieliby płacić dodatkowo – od poszerzonych języków obcych, poprzez zajęcia sportowe, na warsztatach tematycznych kończąc. A co najistotniejsze i najgroźniejsze dla publicznej edukacji – dobrzy nauczyciele, opłacani w godziwy sposób.

Powiedzmy sobie wyraźnie: dopóki nauczyciel w publicznej podstawówce będzie dostawał 3000 złotych na rękę (jeśli ma odpowiedni staż), a jego kolega w szkole niepublicznej dwa albo i trzy razy więcej, oświata niepubliczna będzie odsysała najlepszych pedagogów. W państwowych szkołach pozostaną gorsi tudzież garstka pasjonatów. Ten trend będzie się nasilał, bowiem nie widać szansy na zmianę.

Owszem, niedofinansowanie jest niezmiennie wielkim problemem naszej edukacji. Ale nie problemem jedynym. Czy zauważyliście Państwo, że w zasadzie każdy minister edukacji za punkt honoru traktuje reformowanie szkolnictwa, wskutek czego pozostaje ono w stanie permanentnej zmiany? Były czasy, że dosłownie rok w rok zmieniano listę szkolnych podręczników, a przy okazji atakowano wydawców, że są pazerni i chcą zarabiać na uczniach. Ale to nie wydawcy układają podstawę programową.

Problemem jest brak kadr, problemem jest brak przystosowania publicznego szkolnictwa do wyzwań zmieniającego świata. Niemniej istotnym problemem jest silne uzwiązkowienie, co skutkuje automatycznym odrzucaniem propozycji zmian, które mogłyby stać się światełkiem w tunelu. Archaiczna Karta Nauczyciela broniona jest jak świętość. Mamy zatem wąską grupę uprzywilejowanych i sporą rzeszę pauperes.

To edukacja powinna być jednym z kluczowych tematów debat przed wyborami. Debat, nie pyskówki. Nie sądzę jednak, by była. Politycy byliby zachwyceni, gdyby niepubliczne szkoły przejęły gros odpowiedzialności za edukację polskich dzieci. Może ten zachwyt by zmalał, gdyby mieli świadomość, jak zabójcze będzie to dla konkurencyjności polskiej gospodarki.


Marcin Rosołowski

Rada Fundacji Instytut Staszica


Foto: pixabay.com

bottom of page