Wbrew obawom jednych, a nadziejom innych, październikowe wybory parlamentarne przyniosły jednoznaczne rozstrzygnięcie. Czas na gorące, powyborcze refleksje na temat tego, jak może się zmienić polityczna mapa Polski. Rozważań o tym, co zaważyło na przegranej obozu „Zjednoczonej” Prawicy, a wygranej obozu „zjednoczonej” opozycji mamy już w bród. Czas zastanowić się, jakie wnioski należy wyciągnąć z rozkładu sił w parlamencie.
Większość podzielona, ale stabilna
Zacznijmy od tego, że zdziwienie co poniektórych, iż (jeszcze) rządzący obóz przegrał, świadczy o dużej dozie wishful thinking, wykazywanej w ostatnich miesiącach. Żaden – podkreślam: żaden – z wiarygodnych sondaży nie dawał PiS-owi szansy na samodzielne rządy w trzeciej kadencji. Byłoby to podobne do trafienie trzeci raz z rzędu zera w ruletkę. W najbardziej optymistycznym scenariuszu PiS-owi zabrakłoby do większości 10-15 głosów. Optymistyczne przekonanie, że Konfederacja (lub jej część) albo ludowcy w takiej sytuacji porozumieją się w sprawie stworzenia większości rządowej, miało dość kruche podstawy. Pomijało bowiem fakt, że wszystkie – łącznie z rzeczoną Konfederacją – ugrupowania szły do wyborów pod hasłem „anty-PiS”. Z kolei PiS wszystkich konkurentów, łącznie z Konfederacją i PSL, bezpardonowo atakował.
Rozważania na ten temat należą dzisiaj do historii alternatywnej. Historia rzeczywista to stabilna, silna większość dla czterech ugrupowań, czyli KO, PSL, Polski 2050 i Nowej Lewicy. Minimum czterech, bowiem świadomie pomijam tu fakt, że w skład KO wchodzi też wirtualny byt pod nazwą .Nowoczesna czy zupełnie marginalni Zieloni, a Nowa Lewica to też kilka elementów. Nie ma żadnych wątpliwości, że ta kolorowa koalicja powoła rząd, podzieli się stanowiskami i – będzie funkcjonować w sposób, do jakiego przywykliśmy w ostatnich czterech latach, czyli wysoce kłótliwy. Co nie znaczy, że nadzieje, iż się rozpadnie, są uzasadnione. Sama arytmetyka każe zapomnieć o nadziei na zmianę sojuszy i jakąś hipotetyczną koalicję PiS-PSL. Oba ugrupowania nie będą po prostu dysponować sejmową większością. Koalicjanci więc trzymają się za… gardła, wystąpienie któregokolwiek z koalicji oznacza upadek rządu, ale nie nowy gabinet w tej samej kadencji, tylko wcześniejsze wybory.
Wielkie szanse przed ludowcami
Czas na krótki bilans zysków i strat, a przede wszystkim prognozę perspektyw dla każdego z ugrupowań.
Szampana może pić Trzecia Droga. I KO, i PiS w duchu życzyły jej spadnięcia pod 8-procentowy próg. Jeszcze niedługo przed wyborami Donald Tusk oznajmił na Twitterze, że wg wewnętrznych sondaży Koalicji Trzecia Droga stoi na granicy progu z poparciem 8,6%. Uczciwie trzeba powiedzieć, że większość sondażowni dawała tej liście w porywach 12%. Zdobyła jednak ponad 14%. Wniosek – centrum w Polsce ma przyszłość, a zwłaszcza centrum konserwatywne. Wyborców o takich poglądach, głosujących na Trzecią Drogę (zwłaszcza PSL, o którym jeszcze pomówimy) i PiS jest pewnie znacznie ponad 30%. Taki wynik tej listy to również sygnał, że pamięć o „śmieciówkach” i bezrobociu przed 2015 roku jest cały czas żywa, a Donald Tusk jest politykiem niepopularnym nie tylko w obozie PiS i Konfederacji.
Pierwsze wypowiedzi polityków PSL po wyborach pozwalają na wniosek, że ludowcy będą chcieli odbić konserwatywny elektorat PiS w mniejszych ośrodkach. Taki, z grubsza rzecz biorąc, który docenia zmianę w zakresie socjalnego zwrotu w ostatnich ośmiu latach (acz nie podoba mu się kupowanie socjalnym wsparciem wyborców), który sprzeciwia się sprowadzaniu do Polski i utrzymywaniu na jego koszt afrykańskich migrantów, który – mówiąc Czaputowiczem – woli wobec Ukrainy „politykę hieny” niż politykę bezwarunkowego wsparcia, kończącego się ośmieszeniem kraju. Ale to ten sam elektorat, który odczuł inflację i drożyznę i nie wierzy w narrację o „putinflacji”, który nie chce Unii zdominowanej przez Niemcy, lecz nie chce też ustawicznej wojny z Brukselą. Który widzi, że reforma sądów zakończyła się chaosem i otwartym manifestowaniem przez niektórych sędziów politycznych sympatii – w dodatku w sądowych orzeczeniach.
Władysław Kosiniak-Kamysz już dwa dni po wyborach oznajmił, że PSL nie pozwoli na wpisywanie spraw światopoglądowych do umowy koalicyjnej, że sam nie poprze homomałżeństw (a sam wszak uchodzi za liberalne skrzydło PSL!), że jego partia mówi „nie” paktowi migracyjnemu. Dodatkowo – o czym on sam nie mówi, a co jest oczywiste – ludowcy w trudnej kohabitacji nowego rządu z głową państwa mogą odgrywać rolę „dobrego policjanta”. Politycy KO w stosunku do prezydenta już przyjęli bardzo ostry ton, który wyraźnie kontrastuje z tonem ludowców. A Andrzej Duda, który znajdzie się w sytuacji „wszyscy na jednego” z czysto ludzkich, psychologicznych powodów będzie potrzebował takiego „dobrego policjanta”. PiS bowiem nie tylko będzie w opozycji, ale i jest ugrupowaniem, którego czołowi politycy nieraz zaleźli prezydentowi za skórę.
Największy przegrany, czyli Lewica
Przejdźmy do największego przegranego tych wyborów. Nie jest nim Konfederacja, która przegrała jedynie rozbudzone nadzieje. Jest nim Lewica, która straciła około pół miliona głosów i wypadła nieznacznie lepiej, niż Konfederacja. Poniżej poparcia, które dawało jej większość sondaży i pomimo tego, że wielu jej kandydatów (tych młodszych) prowadziło dynamiczną, znakomitą kampanię, opartą nie o program ośmiu gwiazdek, lecz o konkretne rozwiązania. Finalnie okazało się, że program ośmiu gwiazdek okazał się jednak bardziej atrakcyjny dla wielu wyborców. Ostry zwrot Platformy na lewo – przemyślany i dokonywany w ostatnich czterech latach – odebrał Lewicy wielu młodych wyborców. Nasuwa się analogia z odebraniem przez PiS Lewicy wielu wyborców, dla których kluczowy był program socjalny. Lewicę czeka więc marsz w kierunku ugrupowania młodych, radykalnych aktywistów, z jednocyfrowym poparciem. A KO będzie chciała zasilić swoje szeregi jak największą ilością tych pracowitych działaczy.
Polska 2050 jest w zasadzie Platformą-bis, tylko dla nielubiących Tuska i dla tych, którzy głosują za nowymi („nieumoczonymi”) twarzami obozu liberalnego. Ten brak wyrazistego odróżnienia się od KO powoduje, iż ugrupowaniu może grozić los .Nowoczesnej. Silna PO będzie chciała wzmocnić się kosztem jego polityków – tym bardziej, im bardziej swój konserwatyzm będzie zaznaczał PSL. Brak tam wyrazistego odróżnienia i brak charyzmatycznych liderów.
Po prawej stronie – czy Zjednoczona Prawica i Konfederacja przetrwają?
Wielki znak zapytania to przyszłość bardzo eklektycznego bloku, jakim jest Konfederacja. Jak wspomniałem, Konfederacja nie jest wcale największym przegranym, a przegrała tylko szanse na znacznie lepszy wynik. Referendum pokazało, że sufit dla PiS to około 40%, a sondaże z wiosny – że sufit dla Konfederacji to około 13-15%. Jednak ugrupowanie będzie w nowym Sejmie miało więcej posłów i stworzy klub parlamentarny. Czy przetrwa wzajemne rozliczenia za nieudaną kampanię – nie wiadomo. Liderzy jednak zrozumieli, że sposobem na zdobycie głosów nie jest happenerstwo, ale logiczny program. Niemniej kampania pokazała, że tematy de facto idealne do zbudowania dla Konfederacji poparcia – zalew Europy przez migrantów chcących żyć na koszt europejskiego podatnika i tarcia z Ukrainą – zostały zagospodarowane przez największych graczy. Taka szansa może się już drugi raz nie powtórzyć.
Na zakończenie krótko o drugim opozycyjnym klubie, czyli PiS. Bez szans na jakąkolwiek większość, jak już wyżej wspomniałem. W takim układzie całkiem prawdopodobne jest, że Suwerenna Polska, która wprowadziła sporą liczbę posłów, może stworzyć własny klub. To bardzo zdyscyplinowana, profesjonalnie działająca grupa. Poza klubem PiS może ugrać więcej, niż w jego ramach. I grać na przeciągnięcie radykalnych wyborców samego PiS tudzież Konfederacji. Co może zapewnić kilkanaście procent poparcia, może nawet w okolicach 20% w bardzo optymistycznym scenariuszu i przy bardzo dobrze prowadzonej politycznej grze. To byłaby bardzo zła wiadomość dla PiS – sytuacja, w której umiarkowanych wyborców chce zagospodarować PSL, a radykalnych Suwerenna Polska (może z częścią Konfederacji) oznacza, że partia Jarosława Kaczyńskiego może wstąpić na drogę, która doprowadziła do zmarginalizowania Lewicy, a wcześniej unicestwienia SLD.
Marcin Rosołowski
Rada Fundacji Instytut Staszica
Foto: pixabay.com