top of page

Sędziowie bez PR-u

22 lutego 2020

Trzydzieści lat wolności to czas upadku autorytetów i społecznych rozczarowań. Nie ufamy nikomu, a grupy, które w latach dziewięćdziesiątych emanowały dyskretnym urokiem prestiżu, dzisiaj opinia publiczna darzy niewielkim szacunkiem. Na równię pochyłą weszła kolejna z takich grup – sędziowie. I nie da się wszystkiego zwalić na polityków czy tak zwaną „kampanię oszczerstw” przeciwko sędziom. Bo też sami przedstawiciele tej grupy zachowują się, jakby działali w rzeczywistości, w której nie ma mediów – ani tradycyjnych, ani społecznościowych.


Sędziowie podążają drogą polityków

Nie mam zamiaru pochylać się nad próbami ustawowych zmian w wymiarze sprawiedliwości. Zresztą dla dokonania poniższej analizy nie jest to konieczne. Bowiem polityczne zamieszanie, wbrew temu, co twierdzą przeciwnicy rządowych planów, nie jest przyczyną upadku prestiżu sędziów w oczach przeciętnego Polaka. Co najwyżej ujawniło ono od dawna funkcjonujące żale i uprzedzenia. Politycy i media dołożyli tu swoje trzy grosze, ale sędziowska dezynwoltura i wysoka samoocena licznych przedstawicieli tej grupy również zrobiły swoje.

Starsi z czytelników na pewno pamiętają, jakie wrażenie ćwierć wieku temu robił mandat poselski. Poseł – to był ktoś, a już w swoim regionie był znaczącą personą. Dzisiaj, w realiach roku 2020, politycy z posłami na czele cieszą się fatalną opinią. Jako grupa, rzecz jasna. Do tego stopnia, że nawet medialne doniesienia o wykroczeniach parlamentarzystów nie robią na nikim większego wrażenia. Jeżeli w ogóle uda się w polskim społeczeństwie odbudować wizerunek polityka, to nie nastąpi to prędko.

Ten upadek prestiżu politycy w znacznej mierze zawdzięczają sobie samym, chociaż oczywiście najłatwiej winić media. I sobie samym rosnącą społeczną niechęć zawdzięczają również sędziowie. Fakt ów nie powinien cieszyć nawet zagorzałych zwolenników reform wymiaru sprawiedliwości. Bowiem jeśli nie ma zaufania do sędziów, to trudno o akceptację dla wydawanych przez nich wyroków. Stąd zaś krok do braku identyfikacji z własnym państwem.


„Kasta” i „pariasi”

Sędziowie oburzają się, gdy przypomina się słowa sędzi Kamińskiej o „nadzwyczajnej kaście”, ale robią wiele, by ten kastowy wizerunek ugruntować. Ot, choćby powtarzanie jako prawdy objawionej absurdalnej zasady, że wyroków sądowych się nie komentuje. Niby dlaczego? Czy wyrok ma być traktowany jak boska wyrocznia? Decyzje władzy podlegają ocenie, a władza sądownicza jest elementem władzy państwowej. Jeśli ktoś jednak ośmieli się zgłaszać wątpliwości co do konkretnego rozstrzygnięcia, to zwykle słyszy bagatelizujące: „zawsze ktoś jest z wyroku niezadowolony”. Owszem, ale może właśnie dlatego trzeba wątpliwości wyjaśnić, a nie wzruszyć ramionami? Może trzeba edukować, jak działa wymiar sprawiedliwości?

Nie jest oczywiście prawdą, że sędziowie dzisiaj nie ponoszą żadnej dyscyplinarnej odpowiedzialności. Problem w tym, że opinia publiczna rezultatów działania systemu odpowiedzialności dyscyplinarnej nie dostrzega. Czy sędziowie, którzy w Warszawie bez mrugnięcia okiem zatwierdzali kuratorów z Karaibów dla 120-letnich właścicieli kamienic ponieśli jakieś konsekwencje? Czy sędzia, który, ponoć w roztargnieniu, zabrał banknot na stacji benzynowej, otrzymał choćby symboliczną karę? Polacy wiedzą jedynie, że dostał wyrównanie pensji za okres zawieszenia. I argument, że każdemu takie roztargnienie może się zdarzyć, przepraszam – nie działa. Bo oczekujemy, że Temidę reprezentować będą ludzie o nadzwyczajnych kwalifikacjach. Nadzwyczaj moralna i fachowa grupa, nie, jak chce sędzia Kamińska, nadzwyczajna kasta. Co gorsza, taka, która zachowuje się, jakby po drugiej stronie sędziowskiego stołu przewijali się niewarci uwagi pariasi.


Czas odbudowy autorytetu

Sędziowie mogą zachowywać swoją splendid isolation, boć ich istnienie nie zależy od nastawienia opinii publicznej. To jednak fatalna ślepota. Sędziowie nie muszą mieć koniecznie sympatii obywateli, by orzekać, ale bez tej sympatii, a co najmniej zrozumienia, nie będą mieli poważania. Orzeczenia sądowe naturalnie mogą być wcielane w życie przy pomocy aparatu represji, jakim dysponuje państwo, lecz powinna być to ostateczność. Podmioty, którym sąd nakazuje określone działanie albo powstrzymanie się od tego działania, w demokratycznym systemie powinny działać bez dodatkowego nacisku. Dlatego, że uznają powagę i bezstronność sądów.

Sędziowie zachowują się, jakby działali w próżni. W świecie, w którym nie ma powszechnego dostępu do mediów, w tym mediów społecznościowych. Widać to doskonale na przykładzie batalii o ustawy sądowe. Dlaczego ta część środowiska, która dezawuuje legalność Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, nie pokusiła się o przedstawienie własnego projektu? Byłby to czytelny sygnał do opinii publicznej: nie jest prawdą, że chcemy być bezkarni; dostrzegamy wady obecnego systemu i mamy lepszy pomysł na rozwiązanie. Wystarczyłoby kilka ruchów, by przejąć inicjatywę. Cóż, sęk w tym, że przekonanych o swej wyjątkowości sędziów brzydzi myśl, że musieliby walczyć o poparcie opinii publicznej.

Z boju o sądy, niezależnie od rezultatu, środowisko sędziowskie wyjdzie z nadszarpniętym autorytetem. Powinno zrobić wszystko, aby możliwie najwięcej z tego autorytetu ocalić i szybko go odbudować. I pogodzić się z myślą, że nie są, nie będą i nie mogą być wyjątkowi. Bo są jednym z elementów systemu państwa – chociaż niezwykle istotnym.


Marcin Rosołowski

Rada Fundacji Instytut Staszica

bottom of page