top of page

Niepodległość? Tylko dla utalentowanych!

10 listopada 2021

Kolejna rocznica odzyskania niepodległości zachęca mnie do podzielenia się z Szanownym Czytelnikiem kilkoma refleksjami dotyczącymi przymiotów, talentów kilku pokoleń Polaków, którzy do niej doprowadzili, a następnie „nieśli jak żagiew, jak płomienie” idee niepodległości przez największe burze dwóch totalitaryzmów. Bez wątpienia bez tej inspiracji nie udałoby się ich synom i wnukom przerwać okresu „patologicznej transformacji”, w którym do zgaszenia polskiej podmiotowości było naprawdę blisko. Zwłaszcza tej faktycznej a nie nominalnej np. w sferze gospodarczej w wielu strategicznych sektorach, jak energetyka, paliwa rafineryjne, media czy lotnictwo. I my, kolejne pokolenie, możemy właśnie przede wszystkim dzięki nim z większą łatwością podjąć się odbudowy polskiej niezależności gospodarczej zarówno w wymiarze makro, jak i mikro. W codziennych naszych drobnych zmaganiach w firmie, „na wszystkich polach życia i nieustannie”, mówiąc Norwidem.


Bliski nam, choćby poprzez obecność w naszym hymnie narodowym, „wielki mały” Francuz Napoleon Bonaparte powiedział kiedyś, iż są tylko dwie siły na świecie: miecz i rozum. Po czym dodał, iż „na dłuższą metę miecz zawsze ulega rozumowi”. Nie przesądzając tej kwestii, chciałbym posłużyć się tą myślą do przypomnienia o tych dwóch kluczowych „kamieniach węgielnych” polskich fundamentów, które towarzyszyły niepodległościowcom i sprzyjały rozwojowi również polskiej gospodarki. A nam, pozwolą współcześnie wykuwać talenty, choć w części na ich miarę, warunkujące utrzymanie niezależności w korporacyjnym i gospodarczym świecie 2.0.


Miecz. You are in the Army now

Przedstawianie, choćby w zarysie, kształtowania się historii oręża polskiego i jego wpływu na kulturę polską nie jest w formule felietonowej po prostu możliwe (zamknijmy oczy i pomyślmy o bitwach wyrytych na Grobie Nieznanego Żołnierza) dlatego od razu przejdę do rzeczy. Porównywanie realiów świata biznesu z światem wojny, nie jest łatwe, bywa nadużywane i trywializowane w szeregu pseudopodręczników pod umownym tytułem „Bussiness – the army way”. Ale też nie jest tak, że nie możemy znaleźć wartościowych podobieństw, zarówno jeśli chodzi o cele, jak i sposoby ich realizacji. Przede wszystkim jednak te światy uzupełniają się w obszarze hartowania woli i psychofizycznej odporności i dlatego warto, aby młode talenty miały za sobą podstawowe szkolenie wojskowe czy też służbę w WOT (a właściciele firm postrzegali to jako atut). Ale po kolei. Zacznijmy od celów.

Oczywiście w najogólniejszym sensie cele współczesne  i naszych narodowych antenatów są zbieżne i polegają na chęci utrzymania „polskiego stanu posiadania”, z tą różnica, iż my dziś nie musimy za to umierać i w większym zakresie bronimy majątku ruchomego tj. firm (nie tylko własnych), kultury i praw do jej wyrażania w przestrzeni informacyjnej. Ale bez wątpienia, wgląd w motywacje i gotowość do poświęcenia życia, tej differentia specifica szlachetności przynależnej każdemu, jest źródłem silnej inspiracji.

Ale naturalnie nie o samo zagrożenie życia tu, wówczas i teraz, chodziło i chodzi. Bardziej o życie rozumne i godne, gdzieś tam zawsze powiązane ze sprawiedliwością i odpowiedzialnością za innych. Czy dziś projektując swoją karierę młody talent przynajmniej nie powinien poważnie rozważyć tego, czy chce pracować w polskiej firmie płacącej normalne podatki, czy zagranicznej, transferującej zyski do swoich zagranicznych właścicieli, jak np. TVN, który w czasach „ciepłej wody w kranie” przy ok 1,5 mld obrotów wykazywał tak niski zysk, iż kwota podatek CIT wynosiła ok 40 tys. zł? Czy powinien brać pod uwagę łamanie prawa pracy z 16 godzinami pracy dziennie? Czy wreszcie powinien „przykładać cegiełkę” swoją pracą do wspierania takiego CSR, który koncentruje się przede wszystkim na wspieraniu promocji na przykład koncepcji 50 płci etc.?

Czy odczytując w wersji 2.0 „stare księgi” polskich wojowników, jak np. słowa Piłsudskiego do Perla – „Walczę (pracuję dla polskiej firmy) i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze (postkolonialne) życie, żyć nie mogę, to ubliża – słyszysz! – ubliża mi, jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą. Niech inni się bawią w hodowanie kwiatów… udawanie, że (nie dostrzegają oszustw podatkowych „wypychających się do orderów” naszej wyobraźni globalnych korporacji, promowania pracoholizmu, hedonizmu,  konsumpcjonizmu niszczącego podstawowe więzi międzyludzkie, dewiacji seksualnych etc) nie żyją w wychodkowej, nawet nie klozetowej, atmosferze – ja nie mogę! To nie sentymentalizm…to zwyczajne człowieczeństwo” – nie jest dziś młodym talentom jednak łatwiej podjąć właściwą decyzję? Wydaje się, że tak, tym bardziej, iż polska oferta zawodowa staje się coraz bardziej konkretna i perspektywiczna.

Ale jak mogliśmy wyczytać w powyższym cytacie, kultura wojskowa to, nieco paradoksalnie, przede wszystkim człowieczeństwo nierozerwalnie związane z wartościami kluczowymi dla dobrze funkcjonującej wspólnoty, również takiej jak firma. Rzecz jasna, pewne podobieństwa występują nie tylko na gruncie wartości i celów, ale również w praktyce działania. Jak pisał gen. Roman Polko w swej rewelacyjnej książce „RozGROMić konkurencję”: „Wiele działań, jakie podejmuje się w „cywilnych miejscach pracy”, podobnych jest do tych, które obserwuje się na polu bitwy. Kierowanie nawet małą firmą czy częścią większej spółki zakłada wszak budowanie strategii „wojny”, tworzenie taktyki prowadzenia „bitew” i ewoluowanie pierwotnych założeń. Zarządzanie musi się opierać na ciągłości procesów decyzyjnych (planowanie i prowadzenie operacji bieżących), musi kalkulować ryzyko (koszt a efekt), uwzględniać takie okoliczności, jak: dynamiczne, turbulentne procesy zmian i towarzyszący im stres. Priorytetowe traktowanie realizacji misji nad funkcjonowaniem organizacji wymusza nieustanne reorganizacje w obliczu nowych wyzwań. Istnienie wrogów zwanych konkurentami każe nie tylko rozpoznawać strategię ich działania, ale i zaplanować własną odpowiedź na ich aktywność. Bywa, że z przeciwnikiem trzeba zasiąść do negocjacji, czasem podpisać rozejm czy pakt o nieagresji, ustalić linie ognia lub wspólne sektory działania”.

Jak widzimy, elementów stycznych jest niemało. Omówienie ich wszystkich, choćby w zarysie, w dzisiejszym „niepodległościowym” felietonie, wykracza poza jego ramy, dlatego być może poświęcę im kiedyś całą szpaltę.  A jest o czym pisać, bowiem dorobek wojskowej „krwi, potu i łez” dostarcza wiele fantastycznych „narzędzi analitycznych”.  Np. wypracowanych przez dwie najlepsze siły specjalne (Rangersów i NAVY Sealsów), czyli, częściowo nachodzącej na siebie, triady (Be, Know, Do) i „pentagonady” świadomość sytuacyjnej (Kim jestem, Po co tu jestem; Co dookoła mnie się dzieje; Co mam zamiar zrobić; Jak moje działanie wpłynie na innych).


Be/Kim jestem? Jestem twardy!

Wojsko powinno hartować przede wszystkim twardość psychofizyczną. Na czym ona polega? Jak wskazywała instrukcja tymczasowa Sztabu Głównego z 1946 r. dla niższych dowódców Wojska Polskiego na uchodźstwie „twardość polega na: umiejętności powzięcia decyzji i jej konsekwentnym i uporczywym przeprowadzaniu, zwalczaniu przeciwności, nie uleganiu wpływom postronnym, zdolności panowania nad sobą oraz dużej wytrzymałości fizycznej. Nabywa się te cechy nie uciekając przed żadną sytuacją życiową, lecz stawiając jej czoło.”

W tym kontekście warto pochylić się nad kwestią kultury fizycznej i jej wpływu na naszą odporność psychiczną. Niby te sprawy są oczywiste nie tylko od Greków (w zdrowym ciele zdrowy duch), ale od naszego „biegania” (ruch, dotlenienie zwłaszcza na świeżym powietrzu po prostu poprawia naszą odporność i intuicyjnie go poszukujemy). Ale doświadczenie wojskowe jest nieco innego rodzaju, gdyż w większości przypadków jest ekstremalne dla naszego ciała i umysłu. A jednocześnie pokazuje potencjał wytrzymałościowy z którego nie zdajemy sobie sprawy i o który byśmy siebie nie podejrzewali. Sam podchodziłem do pewnych „odpornościowych” rewelacji (opisywanych choćby w książkach Suworowa) z pewną rezerwą, do czasu podjęcia kilku specjalistycznych szkoleń (około) wojskowych. Szczególnie w mej pamięci odcisnęło się szkolenie Fundacji Grom Combat. wzorowane na Navy Seal’owym „Hells week”. Gdyby ktoś mi powiedział, iż po czterech dobach niemal 24/7 fizycznego i umysłowego wysiłku (sen trwał tylko 2,5 ha zaś w ciągu dnia nie było „odpoczynku”, szkoleniową ideą behind było przetrwanie na misji za linią wroga a tam się nie wypoczywa, bo może kosztować to życie etc.), będę nie tylko stał o własnych nogach, wypowiadał zdania złożone, ale, pomimo oczywiście potężnego zmęczenia, zachowywał względną operatywność ciała i umysłu przejawiającą się m.in. powrotem samochodem do domu, „popukał bym się w głowę”. A jednak to było możliwe i, zasadniczo pobieżnie, jest to możliwe w przypadku każdego z nas. Gdyż nawet, jeśli nasza masa mięśniowa jest różna, to siła umysłu, naszego mózgu jest w kwestii zmierzenia się z tego typu wyzwaniami decydująca. A jego wielkość i strukturę wszak mamy zbliżoną.

Zarządzanie jego chemią w sposób przemyślany może przynieść ponad standardowe efekty indywidualne i zespołowe. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, iż do dziś np. czuje pewien dreszcz na wspomnienie przeszywającego krzyku naszego dowódcy, majora wojsk specjalnych, który widząc nasze skrajne wyczerpanie ostatniego dnia (właściwie przekreślające wykonanie misji) zaczął w rytmie powtarzanej różańcowej modlitwy, krzyczeć „na pełnej”: „jestem żołnierzem Wojska Polskiego i nigdy się nie poddam!”. Po chwili to moralne i adrenalinowe „bombardowanie” spowodowało, iż cały pluton słaniający się na na ostatnich nogach, był postawiony do pionu i bez mała nowonarodzony.  Mission was acomplished ;-). Na marginesie, jeśli kiedykolwiek najlepiej odczułem i zbliżyłem się do mentalnej namiastki klimatu  niezliczonych, heroicznych bitew żołnierza polskiego, wyrytych na tablicach Pomnika z kluczową dla utrzymania naszej niepodległości Bitwą Warszawską na czele, a „znanej” mi z licznych lektur, to był to ten moment. I jest to cenne doświadczenie. Niech mi Czytelnik wybaczy ten nieco przydługi i osobisty passus, ale w nim dla naszych rozważań najistotniejsze jest to, iż dzięki tego typu poza biznesowych doświadczeniom, zyskujemy potrzebną w biznesie perspektywę. Nie tylko na poziomie tożsamościowym, ale i wytrzymałościowym, zwłaszcza w kontekście walki z jednym z grzechów głównych. Bez wątpienia po takim doświadczeniu, człowiek nabiera dystansu do takich auto wytłumaczeń, jak „dziś się nie wyspałem”,  „to już osiem godzin pracy…”, „ta jesienna pogoda dziś wyjątkowo niesprzyjająca” itp. itd. I umiejętność wyrobienia sobie takiego dystansu też charakteryzuje prawdziwe talenty. Nabycie go, szczęśliwie, jest dziś łatwe dzięki stale rozwijającej się profesjonalnej i darmowej (!) – moje pokolenie musiało płacić za szkolenia niemałe kwoty – ofercie również dla bussines people w postaci WOT, czy ostatnio zaproponowanego wojskowego szkolenia podstawowego.

Druga cenna nauka, jaką wyniosłem z tego doświadczenia, dotyczyła tego, iż bez wsparcia kolegów nie podołałbym i nie zakończył kursu zaliczeniem. I, rzecz jasna, nie chodzi jedynie o „pomocną dłoń” przy pokonywaniu barier fizycznych, ale o cały relacyjny mental tworzący swoisty esprit de corps. Zauważyłem w sumie prostą i oczywistą rzecz tj. im więcej było między nami życzliwości i poskramiania grzechu pychy, tym mieliśmy więcej sił. Te mechanizmy działają również w firmach i warto, aby każdy talent pojął to bezzwłocznie.

Ale, jak powiedział kiedyś mądry człowiek, „w każdym narodzie, w którym zbyt silnie oddziela się od siebie uczonych i wojowników, myśleć będą tchórze, a walczyć głupcy,” dlatego w następnym odcinku przejdziemy do tych pierwszych, których w dziejach nam nie brakowało wraz z ich nieodłącznymi atrybutami, książkami.


dr Piotr Balcerowski, MBA

Ekspert od zarządzania talentami

bottom of page