Trzydzieści pięć lat Trzeciej Rzeczypospolitej, chociaż nie było, jak chcą apologeci Okrągłego Stołu, jednym wielkim pasmem sukcesów, przyniosło w efekcie silne gospodarczo państwo. Państwo z ogromnym potencjałem rozwoju, o ile uda mu się uniknąć chaosu prawnego, który od kilku lat jest coraz bardziej widoczny. Byłoby to prawdziwą ironią historii i potwierdzeniem tez o niezdolności Polaków do samodzielnego bytu, gdyby znów miejsce stabilnego porządku prawnego zastąpiło coś, co można nazwać „systemową anarchią”.
Ważne, kto sądzi
Ci, którzy spodziewali się po niniejszym wstępie przeczytać krytyczną egzegezę zmian w sądownictwie, forsowanych za poprzedniej władzy albo analizę obecnej sytuacji wokół mediów publicznych, będą mocno rozczarowani. Stało się bardzo modne, by na podstawie pojedynczych zdarzeń czy politycznych decyzji budować katastroficzne scenariusze, zależne od politycznych sympatii autora tychże scenariuszy. Nie można jednak pomijać faktu, że zarówno ciąg wielu zdarzeń, jak i łączące głównych graczy politycznych poglądy na instrumentalną rolę prawa w realizowanie własnej wizji ustrojowej, muszą budzić niepokój.
Próba zmian zastanego stanu rzeczy przez rząd PiS przyniosła skutek uboczny w postaci osłabienia jednych instytucji publicznych kosztem innych. Rola Trybunału Konstytucyjnego uległa znacznemu osłabieniu (o czym świadczy choćby mocny spadek ilości rozpoznawanych przez TK spraw oraz konflikty w łonie samego Trybunału), Najwyższa Izba Kontroli stała się elementem politycznych przepychanek – to tylko wybrane przykłady. Ba, rola Sejmu jako ustawodawcy została zakwestionowana, bowiem skoro Trybunał Konstytucyjny przestał być powszechnie uznawany za strażnika konstytucyjności ustaw, to potencjalnie każda ustawa może zostać uznana przez dowolne gremium za łamiącą ustawę zasadniczą.
Wzrosła za to – w sposób niepomierny i groźny dla stabilności państwa – rola jednej z władz, która nie powinna i nie może zastępować ani władzy ustawodawczej, ani wykonawczej. Sądy powszechne, korzystając z klimatu politycznego chaosu, zaczęły krok po kroku zwiększać swoje kompetencje. Orzekając (i to nawet na śmiesznie niskim poziomie sądów rejonowych) o konstytucyjności ustawowych zapisów, stosując karkołomne prawne interpretacje, wpisując się wreszcie w pewnej części w polityczny podział na PiS i anty-PiS. Sam fakt, że jedną z kluczowych spraw staje się ustalenie, czy sprawę rozstrzygać będzie sędzia z nominacji nowopowołanej Krajowej Rady Sądownictwa, czy też np. aktywista Iustitii, wiele mówi o kondycji i sądów, i samego państwa.
Wszystkie przepisy pod znakiem zapytania
Pół biedy, gdyby faktycznie apolityczne, neutralne sądy wzięły na siebie ciężar uporządkowania narastającego chaosu prawnego. Niestety, eksperymentowanie z granicami kompetencji władzy sądowniczej tylko ten chaos pogłębia. W rezultacie mamy do czynienia z korozją istotnej wartości, stanowiącej o praworządności państwa, czyli z pewnością prawa.
Wybitny prawnik prof. Adam Zieliński definiował pewność prawa, jako „odznaczanie się przez prawo cechami gwarantującymi możność polegania na przepisach prawnych jako na czymś, czego można być pewnym, co budzi zaufanie, jest wiarygodne i zapewnia poczucie bezpieczeństwa”. Jest oczywiste, że dzisiaj obywatele polscy czy zagraniczni przedsiębiorcy działający w Polsce takiej gwarancji nie mają. Więcej, mają pewność ryzyka, że każde orzeczenie może być podważone jako wydane przez nieprawidłowo obsadzony skład sędziowski czy jako wydane na mocy przepisu uznanego za niekonstytucyjny mimo odmiennego orzecznictwa TK. Jak pokazują zastrzeżenia, zgłaszane przez prawników bynajmniej niesympatyzujących z PiS odnośnie nominowania przez rząd nowych władz mediów publicznych – po arbitralną ocenę, które ustawowe przepisy są niekonstytucyjne, a które zgodne z ustawą zasadniczą, sięga się już na poziomie poszczególnych ministerstw. Niemniej to sądy wiodą dzisiaj prym w podważaniu zaufania do pewności prawa.
Łatwo roztrwonić polski sukces
Podważenie zaufania do pewności prawa finalnie będzie mieć bardzo negatywny wpływ na postrzeganie polski przez inwestorów. Im nie chodzi przecież o to, kto będzie prezesem TVP czy PAP, ale o to, czy jednym podpisem bądź jednym wyrokiem nie będą mogli stracić zainwestowanych pieniędzy. Taka sytuacja ma mało wspólnego z europejskimi normami, a bardzo wiele z tym, co dzieje się na wschód od Bugu i co działo się przed rokiem 1989 w Polsce. Trzydzieści pięć lat dorobku w taki oto sposób bardzo łatwo naszej klasie politycznie – solidarnie i ponad podziałami – uda się roztrwonić. Pozostanie przerzucanie się odpowiedzialnością i dociekanie, kto zaczął demontaż państwa prawa.
Marcin Rosołowski
Rada Fundacji Instytut Staszica
Foto: pixabay.com